środa, 2 września 2015

Rozdział II

Od naszej misji minął już miesiąc. Generałowie wciąż organizowali nowe zadania dla nas. Jako że było nas bardzo dużo pierwsza kolejka wciąż trwała – czyli ci, którzy już byli w terenie nie musieli się jak na razie obawiać, że zostaną ponownie wysłani. Na razie.
Na szczęście żadnemu z członków mojej grupy nic się nie stało – ani ich towarzyszom. Mojej Troyi również, prócz tego, że była w terenie po raz pierwszy od... dwóch lat? Chyba, że podczas szkoleń z nią wychodzili. Ale ja nie mam bladego pojęcia o jej szkoleniu. Nikt z nas nic o tym nie wie. Właściwie to o nas też wiedziało niewiele osób. Oczywiście te misje były pewnym ryzykiem, a w gazetach nagłówki po każdej z nich brzmiały „Dzieciaki i ich zwierzaki znowu w akcji! Policja nie wie nic na ten temat! Czyżbyśmy mieli swoich bohaterów?” lub podobnie. Łatwo się domyślić, że zostaniemy przedstawieni rządowi gdy góra uzna, że możemy ruszyć na pole bitwy. Jeśli jeszcze w ogóle zostanie jakieś pole bitwy.
Po naszej misji z ważnym plikiem nie widziałam Ackera i jego psa przez tydzień lub półtora. Gdy w końcu wrócił został przywitany przez nas uśmiechami, okrzykami radości i wiwatami, ale widać było, że on sam nie jest z siebie taki dumny. Wyglądał raczej na przybitego. Chciałam z nim pogadać na ten temat, ale on nie chciał.
– Po prostu w pewnym sensie dałem plamę, Addelline. To wszystko.
Obwiniał się o śmierć tego sierżanta. Ale czy rzeczywiście był za to odpowiedzialny? Przecież, sami zobaczcie, sierżant miał nas również pilnować i w razie potrzeby korygować błędy. Gdy zostaliśmy zatrzymani przez clowna na pewno miał świadomość, że ryzykuje, wychodząc z ciężarówki. Ale jeśli nie on, to kto by wyszedł? Kierowcy byli zbyt przerażeni, a Ackerowi nie pozwoliłby wyjść, nieważne jak bardzo by się upierał. Byliśmy zbyt dużo warci by głupio ryzykować. Ale dla Ackera czy dla mnie nie byłoby to żadne ryzyko, czyż nie? Robor lub Troya od razu by wyczuli intencje clowna i ostrzegli by nas, jednocześnie nie pozwalając nas zabić. Tak to działało. Więc Acker miał rację? Jeśli tak byłam równie winna jak on. Byłam również świadoma, że jeśli zostaniemy rzeczywiście wykorzystani zginie dużo więcej osób, również naszych braci. Sierżant był jedynie początkiem na naszej drodze żołnierza. Teraz przydałoby się powiedzieć coś w rodzaju „Będę więc dalej dumnie kroczyć by przynieść cześć tym, którzy przeze mnie zginęli!” ale to brzmi dziwnie jak na mój gust. To nie w moim stylu. Będę po prostu żyć ze świadomością, że jest wybór zły i jeszcze gorszy.
Po misji nie działo się nic dziwnego (nie wliczając zachowania Ackera); treningi mieliśmy dalej tak samo rozłożone jak wcześniej. Nie było najmniejszego problemu by wrócić do naszego porządku dziennego. Dwa dni po powrocie Ackera od medyków zostałam poproszona na rozmowę z niejakim podpułkownikiem Damianem Flaksem. Byłam trochę zdziwiona tym, bo nic ostatnio złego nie zrobiłam, a ppłk. Flaks nie był nikim. Był ceniony wśród dowódców, ale był też osobą, za którą ludzie nie przepadali – był wścibski, arogancki i egoistyczny, a swoje stanowisko zajął w bardzo młodym wieku (bodajże 27 lat?), co dodatkowo nie przysparzało mu zwolenników. Niewiele mogłam zrobić, więc po prostu od razu po popołudniowym treningu zapukałam do jego gabinetu.
– Wejść! – usłyszałam zza drzwi. Nacisnęłam metalową klamkę i drzwi z łatwością otworzyły się na idealnie naoliwionych zawiasach. – Och, to ty Addelline! Siadaj, siadaj – podpułkownik wskazał mi krzesło po drugiej stronie jego biurka. Gdy weszłam, oczywiście Troya weszła za mną. Podpułkownik zmarszczył nieco nos, co nie umknęło jego uwadze.
– Pan wybaczy, ale raczej nie ma takiej możliwości by mogła stąd wyjść – powiedziałam, kładąc dłoń na łbie suczki. Podpułkownik pokiwał wolno głową.
Wyglądał tak jak na młodego dowódcę przystało. Jego czarne włosy były starannie i krótko przycięte, podobnie niewielka broda. Oczy były niebieskie i inteligentne i bacznie obserwowały otoczenie. Wyglądał też na dobrze zbudowanego, gdy jednak wstał zdziwiłam się jego wzrostem – był bowiem niewiele wyższy ode mnie.
Jego gabinet natomiast był bogato wyposażony. Drzwi po wewnętrznej stronie obite były czerwoną skórą, na podłodze leżał również miękki i również czerwony dywan. Ściany pozostały białe. Drewniane, duże biurko wyglądało na ciężkie i stało naprzeciw drzwi pod oknem. Podpułkownik siedział za biurkiem, bliżej okna, tak, że mógł patrzeć na cały gabinet. Na pozostałych trzech ścianach pomieszczenia były półki, które wręcz uginały się pod ciężarem książek piętrzących się na nich.
Jako, że moje pomieszczenie sypialne, które dzieliłam z wszystkimi innymi dziewczynami-psiarzami, było bardzo surowo urządzone poczułam się dziwnie w tym bogato urządzonym pomieszczeniu. Nie pokazując jednak nic podeszłam do krzesła naprzeciwko ppłk., które również było obite czerwoną skórą. Usiadłam na nim, ręce położyłam na udach i spojrzałam na ppłk. Flaksa; mój pies usiadł po mojej lewej stronie.
– Czy coś zrobiłam nie tak, panie podpułkowniku? – spytałam wciąż nie znając powodu mojego bycia tutaj.
– Ty? Skąd, skąd, moja droga! – oburzył się. – Chciałem z tobą porozmawiać, ponieważ jesteś właśnie jedną z najlepszych! – Nastała chwila ciszy, w której wyraz twarzy mężczyzny zmieniła się, a jego ton stał się tajemniczy i zaczął mówić przyciszonym głosem. – Addelline, wiesz może czym się zajmuję?
– No... jest pan jednym z ważniejszych członków góry, ale niższej rangi... Wyższe zaczynają się od stopnia pułkownika włącznie... Zapewne daje pan żołnierzom jakieś rozkazy; może organizuje misje... Nie wiem, nie interesowałam się kto czym się zajmuje.
– Cóż, moja droga, co do pierwszej części się nie pomyliłaś, ale co do drugiej to widać, że nie masz zielonego pojęcia. Otóż jestem obserwatorem. Podobnie zresztą jak ty.
Uniosłam brew zdziwiona.
– Nie bardzo rozumiem...
– Oczywiście, oczywiście, bo ta twoja obserwacja jest... jakby to ująć...? Wrodzona, powiedzmy. Od zawsze bacznie obserwujesz otoczenie, mało mówisz. Trochę jak kronikarz, ale nie spisujesz tego wszystkiego. Ja natomiast zostałem przydzielony do pracy obserwatora. Takich obserwatorów tutaj jest wielu: niektórzy to medycy, niektórzy to zwykli szeregowi, niektórzy mające wyższe stopnie. Naszym zadaniem jest obserwowanie was, mamy dokładnie podane wasze numery zespołowe i imiona i każdy obserwator ma może sześć takich osób i piszemy comiesięczny raport o was. Prawdopodobnie ma to na celu wyłapanie jakichś szczególnie utalentowanych, mających szczególne umiejętności.
– Rozumiem, że jestem jedną z osób, które ma pan obserwować, tak? – wtrąciłam się. Podpułkownik pokiwał głową.
– Zauważyłem, że jesteś, prócz bycia obserwatorem, bardzo dobra w walce. Nie miałem niestety okazji obserwować cię na misji, ale na pewno byłaś świetna.
– Tak naprawdę niewiele zrobiłam.
– Łatwo jednak zobaczyć też, że gdy walisz w tych sztucznych wrogów wkładasz w to dużo emocji... Gniew... Strach... Zazdrość... Może nawet smutek i tęsknota?
Spojrzałam na niego marszcząc brwi. Musiał być cholernie dobrym obserwatorem, bo rzeczywiście miał rację. Na treningach próbowałam wyzbyć się tych emocji by mi nie przeszkadzały w życiu codziennym. Moje serce lekko przyspieszyło, a w umyśle zapaliła się czerwona lampka „Uważaj, on może za dużo wiedzieć”.
– Tęsknota to ludzka rzecz – ciągnął mężczyzna. – Żołnierze również tęsknią za ukochaną kobietą, żoną, dzieckiem... Zwykle rodziną. Ty i twoi kompani jesteście jeszcze bardzo młodzi, nie dziwię się więc, że tak jest. W końcu nie widzieliście rodzin już od ponad dwóch lat. Oni od was też nie mieli żadnych wiadomości. Może myślą, że żyjecie, dobrze sobie tu radzicie i po prostu jesteście zarobieni. Mogą też myśleć, że zginęliście.
Wstałam z krzesła gwałtownie, odwróciłam się i skierowałam kroki w stronę drzwi.
– Panno Addelline, nie skończyłem jeszcze! – odezwał się.
– Nie chcę tego słuchać!
– Podnosisz głos na starszego stopniem? To nieładnie, a grozi za to kara. I przypominam, że mimo iż jesteście jednostką specjalną przestrzeganie hierarchii nadal was obowiązuje!
Zatrzymałam się. Miał rację; pieprzoną rację. Poinformowano nas jakiemu stopniu odpowiada nasza przynależność do Oddziału Człowiek-Zwierzę – każdy z nas ma stopień równy kapitanowi.
– Może chciałabyś odwiedzić swoją rodzinę, co? – mężczyzna zniżył głos. – Twoi rodzice na pewno tęsknią, a twoi bracia na pewno się ucieszą na twój widok.
Przygryzłam dolną wargę i lekko obróciłam się w jego stronę. Znów miał rację. Myślałam, że o nich zapomniała, ale tak nie było. Nie byłam też głupia: w tym świecie nie ma nic za darmo. A zwłaszcza od takiego człowieka jak ten tu palant, podpułkownik.
– Czego chcesz w zamian?
Podpułkownik Damian Flaks uśmiechnął się tajemniczo i złowrogo.
Witajcie, moi drodzy!
Dziś przed Wami znajduje się drugi rozdział mojego opowiadanka i podziękowania za przeczytanie go. Jest krótszy od pierwszego i dzieje się w nim nieco mniej. Głównie są to przemyślenia i w pewnym stopniu objaśnienia. Mam nadzieję jednak, że Was nie przynudzał. Jeśli tak, to przepraszam. Jeśli są jakieś błędy piszcie, a poprawię.
Oczywiście proszę o komenty i opinie w nich na temat rozdziału oraz zapraszam do obserwacji bloga.
To wszystko na dziś.
Pozdrawiam
INU

3 komentarze:

  1. Rozdział naprawdę ciekawy :) To dziwne, że Adelline nie wie prawie nic o Troyi, al czekamy na kontynuację :) "Podpułkownik Palant Damian Flaks" - brzmi ciekawie :D Jak już wsponiałam fabuła wciągająca :3
    Pozdrawiam,
    Haniko
    przygodyashley.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział naprawdę ciekawy :) To dziwne, że Adelline nie wie prawie nic o Troyi, al czekamy na kontynuację :) "Podpułkownik Palant Damian Flaks" - brzmi ciekawie :D Jak już wsponiałam fabuła wciągająca :3
    Pozdrawiam,
    Haniko
    przygodyashley.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach!