czwartek, 17 września 2015

Rozdział IV

W nocy z piątku na sobotę nie mogłam za żadne skarby zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, układałam się w najróżniejszych pozycjach i za Chiny Ludowe nie mogłam się zmusić do zmrużenia oka. Ale to nie było też tak, że to przez nic nierobienie cały dzień. Było wręcz przeciwnie.
W każdym razie; gdy spojrzałam rano w lustro widziałam zombie. Oczy czerwone i podkrążone, blada twarz i martwe spojrzenie. Oblałam się zimną wodą dzięki czemu poczułam się lepiej, bardziej rześko. Zaburczało mi w brzuchu, co wydało mi się iście komediowe. Jako, że była sobota prócz owsianki dano nam parówki. Tym razem byłam naprawdę bardzo głodna i szybko spałaszowałam miskę owsianki oraz trzy parówki.
– No, tym razem boję się, że zjesz i mnie – powiedziała Beatrice odsuwając się lekko ode mnie. – Albo jamnika generała!
Uśmiechnęłam się tylko do niej i nic nie powiedziałam. Jeden z generałów lub pułkowników miał jamnika który zawsze mu towarzyszył. Był brązowy i śmiesznie kiwał się na swoich krótkich łapkach gdy chodził. Troya zawsze się za nim oglądała z czymś, co mogło wyglądać na zdziwienie i oburzenie w jej spojrzeniu, ale nigdy się na niego nie rzucała – w końcu jej na to nie pozwalałam. Nikt z nas nie znał imienia dowódcy, więc nazywaliśmy go po prostu generał.
Po śniadaniu przyszedł do mnie żołnierz. Przedstawił się, wyciągając do mnie rękę:
– Witam panienkę. Nazywam się major Ludwik Wermer. Będę panience towarzyszył do jej rodzinnego domu.
Oczywiście, że major. Stopień wyższy od mojego, ale niższy od Flaksa (stopień majora znajduje się pomiędzy stopniem kapitana, a stopniem podpułkownika); jest posłuszny względem tego cymbała, ale ja muszę być posłuszna względem mojego chwilowego opiekuna. Pan major wyglądał na miłego i poczciwego człowieka, jednak wolałam najpierw lepiej go poznać nim ocenię go ostatecznie. W końcu to człowiek przesłany przez podpułkownika.
Major był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Myślę, że mógłby mieć między trzydziestką, a czterdziestką. Posiadał zadbany blond wąs, który zakrywał niemal całe usta oraz gładko ogoloną głowę. Niebieskie oczy nie były wielkie, ale padał z nich inteligentny wzrok. Naprawdę wyglądem budził zaufanie…
– Ma panienka jakieś rzeczy do zabrania?
– Nie – pokręciłam przecząco głową. – Nic tu nie posiadam prócz wspomnień.
Major skinął głową i kazał mi iść za nim. Wyprowadził mnie z budynku i razem wsiedliśmy do czarnej limuzyny. Zdziwiłam się, że wychodziliśmy głównym wejściem. Ale w sumie… Pod latarnią najciemniej.
– Czy nie ma ryzyka, że zaatakują nas Samobójcy? – spytałam rozglądając się po limuzynie. Była elegancka; siedzenia były beżowe, pokryte tapicerką z meszkiem. Szyby były przyciemniane, a od kierowcy odgradzała nas dźwiękoszczelna szyba.
– Nie, ponieważ twój wyjazd jest absolutną tajemnicą, panienko Addelline.
Skinęłam głową ze zrozumieniem. Głupio się pytałam. Przecież nawet dowództwo o tym nie wiedziało, według umowy mojej z podpułkownikiem.
W kilka minut po wyjechaniu z terenu bazy zasnęłam podobnie jak Troya. Teraz gdy już jechałam cały ten niepokój, nie pozwalający mi zmrużyć w nocy oka zniknął. Nic mi się nie śniło. Czułam jedynie błogi spokój, wiedząc, że tego dnia to ktoś pilnuje mojego bezpieczeństwa, a nie ja czyjegoś lub czegoś.
Sama zbudziłam się gdy jechaliśmy jedną z wąskich uliczek w Starym Mieście w Krakowie. Szybko poznałam, że to ulica świętego Tomasza, a przekonałam się o mojej racji czytając napis na zielonej tabliczce. Jednak centrum wyglądało teraz inaczej niż dwa lata temu. Przede wszystkim było opustoszałe. Nawet na Floriańskiej, gdzie zwykle były tłumy, teraz przechadzały się jedynie gołębie. Wiele kamieniczek wyglądało na opuszczone, a niektóre miały powybijane okna. Ucieszyłam się jednak, widząc, że gimnazjum i liceum gdzie chodziłam (do tego drugiego wprawdzie tylko rok) nic nie jest. W sensie nadal stały. Mam jednak nadzieję, że wciąż szkoła ta działała.
Centrum było jednak tylko przystawką. Gdy tylko wjechaliśmy na ulicę Starowiślną pustka naprawdę bardzo mnie uderzyła. Ta ulica zawsze była jedną z bardziej zatłoczonych ulic Krakowa. Teraz nie było nawet żywej duszy przy lodziarni, przy której o tej porze dwa lata temu byłaby ogromna kolejka. Tory wyglądały na nieużywane od dłuższego czasu – w szynach było mnóstwo śmieci, a spod nich wyrastały miejscami chwasty… Czy samochody też stały się tu rzadkością?
Przejechaliśmy przez most Powstańców Śląskich. Most kolejowy, który był po lewej stronie, gdy jechało się z miasta, w jednym miejscu był przerwany tak, że nie dałoby się go nawet przeskoczyć. Widząc jego poszarpane końce przeszedł przeze mnie dreszcz i spuściłam wzrok. Spojrzałam na łeb mojego psa, który leżał na moich kolanach. Troya zamruczała i spojrzała na mnie, zapewne czując mój niepokój.
– Która godzina? – spytałam majora, który całą drogę nie spał.
– Sadzę, że dochodzi dwunasta. Jedziemy już od czterech lub pięciu godzin – odparł, skierowując wzrok z szyby na mnie.
– Nie sądziłam, że to tak daleko. – Zdobyłam się na lekki uśmiech. Było to trudne i po chwili znikł z mojej twarzy.
Oparłam głowę o oparcie siedzenia i spojrzałam w szary sufit auta. Ogarnęły mnie smutniejsze myśli. No bo w końcu istniała możliwość, że mój dom został zniszczony, rodziny tam nie ma, a podpułkownik mógł udawać, że o tym nie wiedział. Czy wtedy liczyłoby się to za dotrzymaną obietnicę? Nawet jeśli nie mógł mnie zaszantażować, że wszyscy dowiedzą się czemu nagle znikłam na jeden weekend. Przypominam, że za to mogłabym w najlepszym wypadku zostać wydalona z wojska. Podpułkownik Damian Flaks był wredną świnią i nic na to nie poradzisz… A gdy zawiera się z taką osobą jakiekolwiek umowy należy później liczyć się z konsekwencjami. Jeśli miałoby się tak stać jak się obawiałam, nie dość, że byłabym zaniepokojona (mówiąc łagodnie) o to gdzie jest moja rodzina, to jeszcze ppłk. miałby u mnie darmową przysługę.
Ponownie zamknęłam oczy.
Otworzyłam je, gdy na swoim ramieniu poczułam dużą dłoń majora. Zamrugałam i spojrzałam wokoło. Staliśmy przed drewnianą bramą, na której były trzy kolorowe tabliczki z ostrzeżeniami o złym psie. Wysiadłam z samochodu razem z Troyą i podeszłam do furtki. W momencie gdy dotknęłam przycisku domofonu, drzwi się otworzyły. Przez wielką, starą wierzbę stojącą na środku oraz wielkie cisy posadzone z obydwu stron brukowanej ścieżki, prowadzącej do drzwi nie widziałam kto w nich stał. Po chwili do furtki podszedł mój ojciec – wysoki mężczyzna w okularach i z brzuszkiem.
– Czy coś się stało? – spytał patrząc na mnie i na majora. Major był w mundurze, a na moich ramionach widniały trzy srebrne gwiazdki, mówiące o moim stopniu. Dodatkowo ta wojskowa czapeczka na mojej głowie i wielki owczarek niemiecki przy mojej lewej nodze… Nic dziwnego, że się zaniepokoił.
– To ja – powiedziałam, kierując uwagę taty na mnie. Zmrużył oczy, patrząc na mnie, a po chwili powiedział z niedowierzaniem i szeroko otworzonymi oczyma:
– Niemożliwe…
Odwróciłam się do majora.
– Ma pan gdzie spać, majorze?
Nie zdziwiłoby mnie, gdyby dostał rozkaz, by spać również u mnie w domu w celu lepszego pilnowania mnie.
– Owszem. Został mi wynajęty pokój w pobliskim hotelu. Panienka pozwoli, że tam spędzę resztę dnia.
Major zasalutował, pożegnał się ze mną i z moim ojcem, po czym wsiadł z powrotem to limuzyny, która zawróciła i pojechała ponownie w kierunku Krakowa. Kilkaset metrów od mojego domu rzeczywiście znajdował się hotel i zajazd… Najwyraźniej dalej funkcjonował.
– Otworzysz mi? – spytałam patrząc z uśmiechem na ojca.
Troya zaskamlała, nie wiedząc co zrobić. Uspokoiłam ją ruchem dłoni. Tata szybko mnie wpuścił. Przez kilkunastometrową dróżkę do drzwi szłam powoli, trzymając tatę za rękę. Zawsze byłam z nim bardzo blisko, a teraz… znów go widziałam, po dwóch latach, całego i zdrowego. Przed domem stała moja mama i młodszy brat. Mama była brunetką z włosami do łopatek, które zaczęły się kręcić przed trzema lub czterema laty. Była okrągła, nie będę ukrywać, ale kochana. Raz na mnie spojrzała i do jej oczu napłynęły łzy.
– Ju…
– Addelline – przerwałam jej wymówienie mojego prawdziwego imienia, czując wielką gulę w gardle. – Teraz nazywają mnie Addelline.
Po policzkach mi i mamie popłynęły łzy.
– M-mamo, nie-e pła-acz – powiedziałam próbując powstrzymać płacz oraz gulę – zresztą na próżno.
– Julia – powiedziała obejmując mnie i mocno przytulając. – Juleczko… córeńko…
– Mamuś – powiedziałam, nie mogąc już powstrzymać tego potoku. Również ją przytuliłam. Nigdy nie myślałam, że tak się wzruszę widząc moją rodzinę po dwóch latach. Mama w ogóle nie chciała mnie puścić, ale ja też nie miałam nic przeciwko by mnie trzymała.
Witajcie, moje kochane potworki!
Czwarty rozdział mojej opowieści planowałam opublikować 20. września, ale już dziś był gotowy i jakoś tak... Nie mogłam się powstrzymać przed opublikowaniem go. Owszem, jest krótszy (znowu? weź się popraw, nie narzekaj!), ale gdybym opisała tu również pobyt u rodziny Gwarantuje, że nie przeczytalibyście tego. Byłoby za długie jak dla Was. ;)
Oczywiście czekam na opinię, rady itd. Na komenty, po prostu.
Wasza INU.

6 komentarzy:

  1. Nareszcie rozdział! :) Jamnik generał, padłam xD Już wyobrażam sobie takiego pieska z 5 cm nóżkami, w żołnierskiej czapce szczekającego na poruczników. To Addelline nazywa się w rzeczywistości Julia? Nigdy bym tego nie podejrzała... Dziwne, że nawet własny ojciec jej nie poznał, no ale bohaterka pewnie sporo się zmieniła od ostatniego spotkania. Co do matki Add, znaczy Julki, znaczy... Kurczę blade, mam teraz mętlik jeżeli chodzi o nazwę xD W każdym razie wydaje się być ciepłą i poczciwą kobietą, z pobocznych postaci lubię też Beatrice właśnie za to że tryska tym pozytywnym humorem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mm... Ten opis (w sensie jamnika) brzmi nieźle. XD Ano, Julia z niej. Jak ja. Serio? Przecież to najpopularniejsze imię żeńskie w ostatnich latach. Nazywaj ją jak chcesz; może być nawet... Ksionszka – tylko byś się orientowała. XD Ano, jest kochaną osobą – jak każda mama. A co do Beatrice mam nadzieję, że uda mi się ja taką wesołą utrzymać.

      Usuń
    2. Ciekawa jestem jak Addelline opowiedziałaby o swoich przeżyciach rodzicom: "Samobójcy chcą nas zabić, pomiata nami jamnik generał i codziennie jemy owsiankę i grochówkę" xD

      Usuń
    3. Och, myślę, że Twój opis byłby trafny. XD

      Usuń
  2. Ciągle mam wrażenie, że lada chwila zdarzy się coś arcy złego.. dobrze myślę? Jamnik generał forever no xD Haniko ma racje tak to pewnie wygląda! Te puste krakowskie ulice są dziwne :o za pusto no. Nie mieszkam w Krakowie, ale takie mam wrażenie xD z resztą nie tylko ja, bo Julka też. Juluś x3 ładne imię. Bo Julki są fajne x3
    Zauważyłam jedną literówkę. "Ale w sumie… Pod latarnią najmniejniej. " chyba najciemniej miało być, ale i tak powiadamiam :3
    Rozdział zacny i czekam na więcej c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maybe... Może będzie coś arcy złego.
      Ja żyję, że tak powiem, w Krakowie i starałam się pokazać ten kontrast. Serio uważasz, że Julie są dobre? To mi miło. ^^
      A literówką już się zajmuję – dzięki za zwrócenie uwagi. Nowy komputer = nowa klawiatura, do której się przyzwyczajam. xD

      Usuń

Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach!