czwartek, 17 września 2015

Rozdział IV

W nocy z piątku na sobotę nie mogłam za żadne skarby zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, układałam się w najróżniejszych pozycjach i za Chiny Ludowe nie mogłam się zmusić do zmrużenia oka. Ale to nie było też tak, że to przez nic nierobienie cały dzień. Było wręcz przeciwnie.
W każdym razie; gdy spojrzałam rano w lustro widziałam zombie. Oczy czerwone i podkrążone, blada twarz i martwe spojrzenie. Oblałam się zimną wodą dzięki czemu poczułam się lepiej, bardziej rześko. Zaburczało mi w brzuchu, co wydało mi się iście komediowe. Jako, że była sobota prócz owsianki dano nam parówki. Tym razem byłam naprawdę bardzo głodna i szybko spałaszowałam miskę owsianki oraz trzy parówki.
– No, tym razem boję się, że zjesz i mnie – powiedziała Beatrice odsuwając się lekko ode mnie. – Albo jamnika generała!
Uśmiechnęłam się tylko do niej i nic nie powiedziałam. Jeden z generałów lub pułkowników miał jamnika który zawsze mu towarzyszył. Był brązowy i śmiesznie kiwał się na swoich krótkich łapkach gdy chodził. Troya zawsze się za nim oglądała z czymś, co mogło wyglądać na zdziwienie i oburzenie w jej spojrzeniu, ale nigdy się na niego nie rzucała – w końcu jej na to nie pozwalałam. Nikt z nas nie znał imienia dowódcy, więc nazywaliśmy go po prostu generał.
Po śniadaniu przyszedł do mnie żołnierz. Przedstawił się, wyciągając do mnie rękę:
– Witam panienkę. Nazywam się major Ludwik Wermer. Będę panience towarzyszył do jej rodzinnego domu.
Oczywiście, że major. Stopień wyższy od mojego, ale niższy od Flaksa (stopień majora znajduje się pomiędzy stopniem kapitana, a stopniem podpułkownika); jest posłuszny względem tego cymbała, ale ja muszę być posłuszna względem mojego chwilowego opiekuna. Pan major wyglądał na miłego i poczciwego człowieka, jednak wolałam najpierw lepiej go poznać nim ocenię go ostatecznie. W końcu to człowiek przesłany przez podpułkownika.
Major był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Myślę, że mógłby mieć między trzydziestką, a czterdziestką. Posiadał zadbany blond wąs, który zakrywał niemal całe usta oraz gładko ogoloną głowę. Niebieskie oczy nie były wielkie, ale padał z nich inteligentny wzrok. Naprawdę wyglądem budził zaufanie…
– Ma panienka jakieś rzeczy do zabrania?
– Nie – pokręciłam przecząco głową. – Nic tu nie posiadam prócz wspomnień.
Major skinął głową i kazał mi iść za nim. Wyprowadził mnie z budynku i razem wsiedliśmy do czarnej limuzyny. Zdziwiłam się, że wychodziliśmy głównym wejściem. Ale w sumie… Pod latarnią najciemniej.
– Czy nie ma ryzyka, że zaatakują nas Samobójcy? – spytałam rozglądając się po limuzynie. Była elegancka; siedzenia były beżowe, pokryte tapicerką z meszkiem. Szyby były przyciemniane, a od kierowcy odgradzała nas dźwiękoszczelna szyba.
– Nie, ponieważ twój wyjazd jest absolutną tajemnicą, panienko Addelline.
Skinęłam głową ze zrozumieniem. Głupio się pytałam. Przecież nawet dowództwo o tym nie wiedziało, według umowy mojej z podpułkownikiem.
W kilka minut po wyjechaniu z terenu bazy zasnęłam podobnie jak Troya. Teraz gdy już jechałam cały ten niepokój, nie pozwalający mi zmrużyć w nocy oka zniknął. Nic mi się nie śniło. Czułam jedynie błogi spokój, wiedząc, że tego dnia to ktoś pilnuje mojego bezpieczeństwa, a nie ja czyjegoś lub czegoś.
Sama zbudziłam się gdy jechaliśmy jedną z wąskich uliczek w Starym Mieście w Krakowie. Szybko poznałam, że to ulica świętego Tomasza, a przekonałam się o mojej racji czytając napis na zielonej tabliczce. Jednak centrum wyglądało teraz inaczej niż dwa lata temu. Przede wszystkim było opustoszałe. Nawet na Floriańskiej, gdzie zwykle były tłumy, teraz przechadzały się jedynie gołębie. Wiele kamieniczek wyglądało na opuszczone, a niektóre miały powybijane okna. Ucieszyłam się jednak, widząc, że gimnazjum i liceum gdzie chodziłam (do tego drugiego wprawdzie tylko rok) nic nie jest. W sensie nadal stały. Mam jednak nadzieję, że wciąż szkoła ta działała.
Centrum było jednak tylko przystawką. Gdy tylko wjechaliśmy na ulicę Starowiślną pustka naprawdę bardzo mnie uderzyła. Ta ulica zawsze była jedną z bardziej zatłoczonych ulic Krakowa. Teraz nie było nawet żywej duszy przy lodziarni, przy której o tej porze dwa lata temu byłaby ogromna kolejka. Tory wyglądały na nieużywane od dłuższego czasu – w szynach było mnóstwo śmieci, a spod nich wyrastały miejscami chwasty… Czy samochody też stały się tu rzadkością?
Przejechaliśmy przez most Powstańców Śląskich. Most kolejowy, który był po lewej stronie, gdy jechało się z miasta, w jednym miejscu był przerwany tak, że nie dałoby się go nawet przeskoczyć. Widząc jego poszarpane końce przeszedł przeze mnie dreszcz i spuściłam wzrok. Spojrzałam na łeb mojego psa, który leżał na moich kolanach. Troya zamruczała i spojrzała na mnie, zapewne czując mój niepokój.
– Która godzina? – spytałam majora, który całą drogę nie spał.
– Sadzę, że dochodzi dwunasta. Jedziemy już od czterech lub pięciu godzin – odparł, skierowując wzrok z szyby na mnie.
– Nie sądziłam, że to tak daleko. – Zdobyłam się na lekki uśmiech. Było to trudne i po chwili znikł z mojej twarzy.
Oparłam głowę o oparcie siedzenia i spojrzałam w szary sufit auta. Ogarnęły mnie smutniejsze myśli. No bo w końcu istniała możliwość, że mój dom został zniszczony, rodziny tam nie ma, a podpułkownik mógł udawać, że o tym nie wiedział. Czy wtedy liczyłoby się to za dotrzymaną obietnicę? Nawet jeśli nie mógł mnie zaszantażować, że wszyscy dowiedzą się czemu nagle znikłam na jeden weekend. Przypominam, że za to mogłabym w najlepszym wypadku zostać wydalona z wojska. Podpułkownik Damian Flaks był wredną świnią i nic na to nie poradzisz… A gdy zawiera się z taką osobą jakiekolwiek umowy należy później liczyć się z konsekwencjami. Jeśli miałoby się tak stać jak się obawiałam, nie dość, że byłabym zaniepokojona (mówiąc łagodnie) o to gdzie jest moja rodzina, to jeszcze ppłk. miałby u mnie darmową przysługę.
Ponownie zamknęłam oczy.
Otworzyłam je, gdy na swoim ramieniu poczułam dużą dłoń majora. Zamrugałam i spojrzałam wokoło. Staliśmy przed drewnianą bramą, na której były trzy kolorowe tabliczki z ostrzeżeniami o złym psie. Wysiadłam z samochodu razem z Troyą i podeszłam do furtki. W momencie gdy dotknęłam przycisku domofonu, drzwi się otworzyły. Przez wielką, starą wierzbę stojącą na środku oraz wielkie cisy posadzone z obydwu stron brukowanej ścieżki, prowadzącej do drzwi nie widziałam kto w nich stał. Po chwili do furtki podszedł mój ojciec – wysoki mężczyzna w okularach i z brzuszkiem.
– Czy coś się stało? – spytał patrząc na mnie i na majora. Major był w mundurze, a na moich ramionach widniały trzy srebrne gwiazdki, mówiące o moim stopniu. Dodatkowo ta wojskowa czapeczka na mojej głowie i wielki owczarek niemiecki przy mojej lewej nodze… Nic dziwnego, że się zaniepokoił.
– To ja – powiedziałam, kierując uwagę taty na mnie. Zmrużył oczy, patrząc na mnie, a po chwili powiedział z niedowierzaniem i szeroko otworzonymi oczyma:
– Niemożliwe…
Odwróciłam się do majora.
– Ma pan gdzie spać, majorze?
Nie zdziwiłoby mnie, gdyby dostał rozkaz, by spać również u mnie w domu w celu lepszego pilnowania mnie.
– Owszem. Został mi wynajęty pokój w pobliskim hotelu. Panienka pozwoli, że tam spędzę resztę dnia.
Major zasalutował, pożegnał się ze mną i z moim ojcem, po czym wsiadł z powrotem to limuzyny, która zawróciła i pojechała ponownie w kierunku Krakowa. Kilkaset metrów od mojego domu rzeczywiście znajdował się hotel i zajazd… Najwyraźniej dalej funkcjonował.
– Otworzysz mi? – spytałam patrząc z uśmiechem na ojca.
Troya zaskamlała, nie wiedząc co zrobić. Uspokoiłam ją ruchem dłoni. Tata szybko mnie wpuścił. Przez kilkunastometrową dróżkę do drzwi szłam powoli, trzymając tatę za rękę. Zawsze byłam z nim bardzo blisko, a teraz… znów go widziałam, po dwóch latach, całego i zdrowego. Przed domem stała moja mama i młodszy brat. Mama była brunetką z włosami do łopatek, które zaczęły się kręcić przed trzema lub czterema laty. Była okrągła, nie będę ukrywać, ale kochana. Raz na mnie spojrzała i do jej oczu napłynęły łzy.
– Ju…
– Addelline – przerwałam jej wymówienie mojego prawdziwego imienia, czując wielką gulę w gardle. – Teraz nazywają mnie Addelline.
Po policzkach mi i mamie popłynęły łzy.
– M-mamo, nie-e pła-acz – powiedziałam próbując powstrzymać płacz oraz gulę – zresztą na próżno.
– Julia – powiedziała obejmując mnie i mocno przytulając. – Juleczko… córeńko…
– Mamuś – powiedziałam, nie mogąc już powstrzymać tego potoku. Również ją przytuliłam. Nigdy nie myślałam, że tak się wzruszę widząc moją rodzinę po dwóch latach. Mama w ogóle nie chciała mnie puścić, ale ja też nie miałam nic przeciwko by mnie trzymała.
Witajcie, moje kochane potworki!
Czwarty rozdział mojej opowieści planowałam opublikować 20. września, ale już dziś był gotowy i jakoś tak... Nie mogłam się powstrzymać przed opublikowaniem go. Owszem, jest krótszy (znowu? weź się popraw, nie narzekaj!), ale gdybym opisała tu również pobyt u rodziny Gwarantuje, że nie przeczytalibyście tego. Byłoby za długie jak dla Was. ;)
Oczywiście czekam na opinię, rady itd. Na komenty, po prostu.
Wasza INU.

niedziela, 13 września 2015

Rozdział III

Każde nasze śniadanie wyglądało tak samo: owsianka a do picia kawa lub herbata – co kto woli. Jedynie w soboty i niedziele kucharze urozmaicali nasze śniadaniowe menu o jajka lub parówki. Był środek tygodnia, więc była tylko owsianka. Osobiście nie lubię kawy, dlatego pozostała mi do wyboru herbata. Tego ranka nie miałam apetytu. Owsianka, mimo że jak zawsze była bardzo dobra, tym razem bardzo wolno znikała z mojego talerza.
– Addell – odezwała się Beatrice, moja przyjaciółka i sąsiadka przy stole – jeśli nic nie zjesz, zasłabniesz na treningach. Nawet ludzie tacy jak ty, wytrwali i jedni z najlepszych muszą jeść! Zrób „aaaa”!
Beatrice przystawiła mi łyżkę z owsianką do ust. Rudowłosa psiara była bardzo wesoła i troszkę dziecinna, dlatego potrafiła podnosić na duchu. Przynajmniej mnie. W wielu trudnych chwilach mi pomagała i bardzo się cieszę, że udało mi się z nią zaprzyjaźnić. Dziś jednak nie mogła mi w tak prosty sposób pomóc.
Wzięłam moją łyżkę z jej ręki i ponownie zanurzyłam w owsiance. Beatrice spojrzała na mnie jakby ze smutkiem.
– Powiedz mi, Beatrice, czy gdybyś mogła odwiedziłabyś teraz swoją rodzinę?
Beatrice zastanowiła się chwilę.
– Nie wiem jakie są procedury co do odwiedzin rodziny... Czy to aby nie jest zabronione aż do ukończenia szkolenia?
– Walić procedury – powiedziałam. – Chodzi mi o samą możliwość. Na przykład tak od razu po śniadaniu, gdybyś mogła, wyjechałabyś na ten jeden lub dwa dni?
– Tak – powiedziała Beatrice. – Rodzina to ta rzecz, której żołnierzom najbardziej brak. Oczywiście, że skorzystałabym z niej.
Skinęłam lekko głową w podziękowaniu. Beatrice uśmiechnęła się.
Podpułkownik Damian Flaks wczoraj zaoferował mi możliwość odwiedzenia mojej rodziny. Sam weźmie za to odpowiedzialność, załatwi mi możliwość wyjazdu w weekend i będzie mnie pilnował – aczkolwiek wątpię czy osobiście. W zamian będę wisieć mu przysługę. Nie będę wiedziała kiedy się o nią upomni, ale nie będę mogła zadawać pytań i będę musiała zrobić wszystko co mi każe, inaczej powiem do widzenia wojsku... Boję się jednak, że da mi misję, przy której tak czy siak stracę to miejsce. W tedy na tym ucierpię nie tylko ja, ale również moja rodzina.
Każda rodzina, której członek należy do naszego Oddziału dostaje całkiem wysoki zasiłek, w zamian za zupełne niekontaktowanie się z dzieckiem, niezadawaniem pytań i całkowite oddanie je w ręce wojska. W aktualnych czasach jest to na serio przydatne. Ale nawet gdy o tym powiedziałam rodzicom byli bardzo niezadowoleni z pomysłu bym miała pójść do wojska pod takimi warunkami. Powiedziałam im jednak, że ich zdanie, niestety, nie za bardzo ma wpływ na moją decyzję i pójdę tam bez względu czy powiedzą „tak” lub „nie”.
Nie było to perfekcyjne posunięcie.
Mojej rodziny nie widziałam już od dwóch lat, jeśli nie dłużej. Dlatego nie wiedziałam czy zgodzić się na ten układ z podpułkownikiem czy nie.
Po porannych treningach mieliśmy – dosyć krótki, ale zawsze coś – czas wolny. Wykorzystałam go by przemyśleć tę propozycję. Ległam na łóżku i spojrzałam w poszarzały sufit. Zobaczenie rodziny po ponad dwóch latach było niczym senne marzenie. Pamiętajmy jednak, że to marzenie niesie ze sobą spore ryzyko. A traz do czego może mnie wykorzystać podpułkownik. Do czegoś co mogłoby u ubrudzić, za pewne i tak nie najczystsze, rączki. Zapewne też do czegoś co pomoże mu dostać awans. Morderstwo? Bardzo prawdopodobne. Śledzenie? Już mniej prawdopodobne. Możliwe, że coś za co potem będę się przeklinać i żałować, ale zobaczenie rodziny…
Spojrzałam na Troyę, która siedziała przy moim łóżku. Nasze spojrzenia się spotkały. Jej oczy promieniowały inteligencją i zrozumieniem… tak jakby wiedziała o czym myślę. Pogłaskałam ją po głowie.
– Pojedziemy tam – powiedziałam z uśmiechem.
Szybko wstałam z łóżka i wyszłam ze zbiorowej sypialni. Skierowałam się do gabinetu podpułkownika. Oczywiście Troya szła za mną. Zatrzymałam się pod drzwiami do gabinetu. Nie lubiłam tego człowieka, czułam do niego odrazę. Ale od początku można było się domyślić, że to człowiek dążący do celu po trupach, którego interesuje jedynie własny zysk. Zapukałam i nie czekając na pozwolenie weszłam do gabinetu.
Przy biurku siedział oczywiście podpułkownik Damian Flaks razem z jakimś innym żołnierzem. Gdy Flaks mnie zauważył, kazał swemu wcześniejszemu gościowi opuścić pokój. Gdy mnie mijał zauważyłam na ramieniu jedną gwiazdkę – czyli był to podporucznik. Spojrzał na mnie i na moja psinkę z pogardą i wyszedł.
– Witam panienkę w ten jakże piękny dzień! – powiedział Flaks. – Podjęłaś już może jakąś decyzję co do mojej propozycji?
– Owszem, podpułkowniku – powiedziałam, nie siadając na fotelu. – Mam jednak pytanie: ilu moich kompanów przekupił pan w ten sposób? Wystarczająco dużo by zapewnić sobie stołek na samej górze?
– Ciebie to nie powinnko interesować, Addelline – powiedział Flaks z nutą irytacji w głosie. – Jaka jest twoja decyzja?
– Zgadzam się – powiedziałam po chwili milczenia.
– Ach, to świetnie. Zatem w najbliższy weekend zostajesz zawieziona do swego rodzinnego domu w Krakowie. Skinęłam głową.
Miałam jednak nadzieję, że to nie jest pusta obietnica i mam do czego jechać.

 Witam wszystkich! Bardzo się cieszę za przeczytanie powyższego, krótkiego i pozbawionego akcji rozdziału. Komentarze zawsze mile widziane. ;)
A teraz chciałabym pochwalić się moim sukcesem! ^^ Otóż wzięłam udział w konkursie Haniko na jej blogu „Przygody Ashley” (polecam! link do tego boga znajdziecie w prawej kolumnie) i zajęłam drugie miejsce z moim krótkim opowiadankiem (jeśli kogoś ciekawi znajdzie go na w/w bogu)! 
I... To tyle. Przepraszam Was za dlugie niepublikowanie opowiadanka, ale właśnie w mniej więcej takich odstepach będą rozdziały publikowane. Szkoła średnia to nie przelewki. ;)
To tyle (ym razem naprawdę!).
Wasza INU

środa, 2 września 2015

Rozdział II

Od naszej misji minął już miesiąc. Generałowie wciąż organizowali nowe zadania dla nas. Jako że było nas bardzo dużo pierwsza kolejka wciąż trwała – czyli ci, którzy już byli w terenie nie musieli się jak na razie obawiać, że zostaną ponownie wysłani. Na razie.
Na szczęście żadnemu z członków mojej grupy nic się nie stało – ani ich towarzyszom. Mojej Troyi również, prócz tego, że była w terenie po raz pierwszy od... dwóch lat? Chyba, że podczas szkoleń z nią wychodzili. Ale ja nie mam bladego pojęcia o jej szkoleniu. Nikt z nas nic o tym nie wie. Właściwie to o nas też wiedziało niewiele osób. Oczywiście te misje były pewnym ryzykiem, a w gazetach nagłówki po każdej z nich brzmiały „Dzieciaki i ich zwierzaki znowu w akcji! Policja nie wie nic na ten temat! Czyżbyśmy mieli swoich bohaterów?” lub podobnie. Łatwo się domyślić, że zostaniemy przedstawieni rządowi gdy góra uzna, że możemy ruszyć na pole bitwy. Jeśli jeszcze w ogóle zostanie jakieś pole bitwy.
Po naszej misji z ważnym plikiem nie widziałam Ackera i jego psa przez tydzień lub półtora. Gdy w końcu wrócił został przywitany przez nas uśmiechami, okrzykami radości i wiwatami, ale widać było, że on sam nie jest z siebie taki dumny. Wyglądał raczej na przybitego. Chciałam z nim pogadać na ten temat, ale on nie chciał.
– Po prostu w pewnym sensie dałem plamę, Addelline. To wszystko.
Obwiniał się o śmierć tego sierżanta. Ale czy rzeczywiście był za to odpowiedzialny? Przecież, sami zobaczcie, sierżant miał nas również pilnować i w razie potrzeby korygować błędy. Gdy zostaliśmy zatrzymani przez clowna na pewno miał świadomość, że ryzykuje, wychodząc z ciężarówki. Ale jeśli nie on, to kto by wyszedł? Kierowcy byli zbyt przerażeni, a Ackerowi nie pozwoliłby wyjść, nieważne jak bardzo by się upierał. Byliśmy zbyt dużo warci by głupio ryzykować. Ale dla Ackera czy dla mnie nie byłoby to żadne ryzyko, czyż nie? Robor lub Troya od razu by wyczuli intencje clowna i ostrzegli by nas, jednocześnie nie pozwalając nas zabić. Tak to działało. Więc Acker miał rację? Jeśli tak byłam równie winna jak on. Byłam również świadoma, że jeśli zostaniemy rzeczywiście wykorzystani zginie dużo więcej osób, również naszych braci. Sierżant był jedynie początkiem na naszej drodze żołnierza. Teraz przydałoby się powiedzieć coś w rodzaju „Będę więc dalej dumnie kroczyć by przynieść cześć tym, którzy przeze mnie zginęli!” ale to brzmi dziwnie jak na mój gust. To nie w moim stylu. Będę po prostu żyć ze świadomością, że jest wybór zły i jeszcze gorszy.
Po misji nie działo się nic dziwnego (nie wliczając zachowania Ackera); treningi mieliśmy dalej tak samo rozłożone jak wcześniej. Nie było najmniejszego problemu by wrócić do naszego porządku dziennego. Dwa dni po powrocie Ackera od medyków zostałam poproszona na rozmowę z niejakim podpułkownikiem Damianem Flaksem. Byłam trochę zdziwiona tym, bo nic ostatnio złego nie zrobiłam, a ppłk. Flaks nie był nikim. Był ceniony wśród dowódców, ale był też osobą, za którą ludzie nie przepadali – był wścibski, arogancki i egoistyczny, a swoje stanowisko zajął w bardzo młodym wieku (bodajże 27 lat?), co dodatkowo nie przysparzało mu zwolenników. Niewiele mogłam zrobić, więc po prostu od razu po popołudniowym treningu zapukałam do jego gabinetu.
– Wejść! – usłyszałam zza drzwi. Nacisnęłam metalową klamkę i drzwi z łatwością otworzyły się na idealnie naoliwionych zawiasach. – Och, to ty Addelline! Siadaj, siadaj – podpułkownik wskazał mi krzesło po drugiej stronie jego biurka. Gdy weszłam, oczywiście Troya weszła za mną. Podpułkownik zmarszczył nieco nos, co nie umknęło jego uwadze.
– Pan wybaczy, ale raczej nie ma takiej możliwości by mogła stąd wyjść – powiedziałam, kładąc dłoń na łbie suczki. Podpułkownik pokiwał wolno głową.
Wyglądał tak jak na młodego dowódcę przystało. Jego czarne włosy były starannie i krótko przycięte, podobnie niewielka broda. Oczy były niebieskie i inteligentne i bacznie obserwowały otoczenie. Wyglądał też na dobrze zbudowanego, gdy jednak wstał zdziwiłam się jego wzrostem – był bowiem niewiele wyższy ode mnie.
Jego gabinet natomiast był bogato wyposażony. Drzwi po wewnętrznej stronie obite były czerwoną skórą, na podłodze leżał również miękki i również czerwony dywan. Ściany pozostały białe. Drewniane, duże biurko wyglądało na ciężkie i stało naprzeciw drzwi pod oknem. Podpułkownik siedział za biurkiem, bliżej okna, tak, że mógł patrzeć na cały gabinet. Na pozostałych trzech ścianach pomieszczenia były półki, które wręcz uginały się pod ciężarem książek piętrzących się na nich.
Jako, że moje pomieszczenie sypialne, które dzieliłam z wszystkimi innymi dziewczynami-psiarzami, było bardzo surowo urządzone poczułam się dziwnie w tym bogato urządzonym pomieszczeniu. Nie pokazując jednak nic podeszłam do krzesła naprzeciwko ppłk., które również było obite czerwoną skórą. Usiadłam na nim, ręce położyłam na udach i spojrzałam na ppłk. Flaksa; mój pies usiadł po mojej lewej stronie.
– Czy coś zrobiłam nie tak, panie podpułkowniku? – spytałam wciąż nie znając powodu mojego bycia tutaj.
– Ty? Skąd, skąd, moja droga! – oburzył się. – Chciałem z tobą porozmawiać, ponieważ jesteś właśnie jedną z najlepszych! – Nastała chwila ciszy, w której wyraz twarzy mężczyzny zmieniła się, a jego ton stał się tajemniczy i zaczął mówić przyciszonym głosem. – Addelline, wiesz może czym się zajmuję?
– No... jest pan jednym z ważniejszych członków góry, ale niższej rangi... Wyższe zaczynają się od stopnia pułkownika włącznie... Zapewne daje pan żołnierzom jakieś rozkazy; może organizuje misje... Nie wiem, nie interesowałam się kto czym się zajmuje.
– Cóż, moja droga, co do pierwszej części się nie pomyliłaś, ale co do drugiej to widać, że nie masz zielonego pojęcia. Otóż jestem obserwatorem. Podobnie zresztą jak ty.
Uniosłam brew zdziwiona.
– Nie bardzo rozumiem...
– Oczywiście, oczywiście, bo ta twoja obserwacja jest... jakby to ująć...? Wrodzona, powiedzmy. Od zawsze bacznie obserwujesz otoczenie, mało mówisz. Trochę jak kronikarz, ale nie spisujesz tego wszystkiego. Ja natomiast zostałem przydzielony do pracy obserwatora. Takich obserwatorów tutaj jest wielu: niektórzy to medycy, niektórzy to zwykli szeregowi, niektórzy mające wyższe stopnie. Naszym zadaniem jest obserwowanie was, mamy dokładnie podane wasze numery zespołowe i imiona i każdy obserwator ma może sześć takich osób i piszemy comiesięczny raport o was. Prawdopodobnie ma to na celu wyłapanie jakichś szczególnie utalentowanych, mających szczególne umiejętności.
– Rozumiem, że jestem jedną z osób, które ma pan obserwować, tak? – wtrąciłam się. Podpułkownik pokiwał głową.
– Zauważyłem, że jesteś, prócz bycia obserwatorem, bardzo dobra w walce. Nie miałem niestety okazji obserwować cię na misji, ale na pewno byłaś świetna.
– Tak naprawdę niewiele zrobiłam.
– Łatwo jednak zobaczyć też, że gdy walisz w tych sztucznych wrogów wkładasz w to dużo emocji... Gniew... Strach... Zazdrość... Może nawet smutek i tęsknota?
Spojrzałam na niego marszcząc brwi. Musiał być cholernie dobrym obserwatorem, bo rzeczywiście miał rację. Na treningach próbowałam wyzbyć się tych emocji by mi nie przeszkadzały w życiu codziennym. Moje serce lekko przyspieszyło, a w umyśle zapaliła się czerwona lampka „Uważaj, on może za dużo wiedzieć”.
– Tęsknota to ludzka rzecz – ciągnął mężczyzna. – Żołnierze również tęsknią za ukochaną kobietą, żoną, dzieckiem... Zwykle rodziną. Ty i twoi kompani jesteście jeszcze bardzo młodzi, nie dziwię się więc, że tak jest. W końcu nie widzieliście rodzin już od ponad dwóch lat. Oni od was też nie mieli żadnych wiadomości. Może myślą, że żyjecie, dobrze sobie tu radzicie i po prostu jesteście zarobieni. Mogą też myśleć, że zginęliście.
Wstałam z krzesła gwałtownie, odwróciłam się i skierowałam kroki w stronę drzwi.
– Panno Addelline, nie skończyłem jeszcze! – odezwał się.
– Nie chcę tego słuchać!
– Podnosisz głos na starszego stopniem? To nieładnie, a grozi za to kara. I przypominam, że mimo iż jesteście jednostką specjalną przestrzeganie hierarchii nadal was obowiązuje!
Zatrzymałam się. Miał rację; pieprzoną rację. Poinformowano nas jakiemu stopniu odpowiada nasza przynależność do Oddziału Człowiek-Zwierzę – każdy z nas ma stopień równy kapitanowi.
– Może chciałabyś odwiedzić swoją rodzinę, co? – mężczyzna zniżył głos. – Twoi rodzice na pewno tęsknią, a twoi bracia na pewno się ucieszą na twój widok.
Przygryzłam dolną wargę i lekko obróciłam się w jego stronę. Znów miał rację. Myślałam, że o nich zapomniała, ale tak nie było. Nie byłam też głupia: w tym świecie nie ma nic za darmo. A zwłaszcza od takiego człowieka jak ten tu palant, podpułkownik.
– Czego chcesz w zamian?
Podpułkownik Damian Flaks uśmiechnął się tajemniczo i złowrogo.
Witajcie, moi drodzy!
Dziś przed Wami znajduje się drugi rozdział mojego opowiadanka i podziękowania za przeczytanie go. Jest krótszy od pierwszego i dzieje się w nim nieco mniej. Głównie są to przemyślenia i w pewnym stopniu objaśnienia. Mam nadzieję jednak, że Was nie przynudzał. Jeśli tak, to przepraszam. Jeśli są jakieś błędy piszcie, a poprawię.
Oczywiście proszę o komenty i opinie w nich na temat rozdziału oraz zapraszam do obserwacji bloga.
To wszystko na dziś.
Pozdrawiam
INU