Generał Jean Hawkeye zaprowadził nas do podziemi, gdzie czekał na nas kolorowy volkswagen Transporeter T1 – słynny, kultowy ogórek. Wsiedliśmy do niego razem z psami. Generał nie wsiadł, powiedział tylko coś Ackerowi na ucho. Chłopak przytaknął i zamknął drzwi. Siedzący za kierownica mężczyzna zapalił silnik i wyjechaliśmy na zewnątrz. Słońce wisiało jeszcze nisko nad horyzontem.
Gdy dotarliśmy do Chorzowa było jeszcze przed 11., a słońce przyjemnie grzało. Wysiedliśmy z ogórka, rozciągając nogi po kilkugodzinnej nieprzerwanej jeździe. Jeff i Joff – bo tak kazali nazywać się bliźniacy – nieprzerwanie gadali i śmiali się tak w samochodzie jak i po wyjściu z niego. Od razu puścili swoje ptaki, które zaczęły wysoko nad nami krążyć.
Troya nie była zadowolona z obroży i smyczy, o czym doskonale wiedziałam, ale suczka teraz nic po sobie nie pokazywała. Zasługa tresury, której nadal szczegółów nie znam i raczej nie będzie mi to dane. Bałam się, że dodatkowo będę musiała założyć jej kaganiec, co mogło również utrudnić pewne rzeczy w dalszym, możliwym i niezbyt miłym rozwoju wydarzeń. Robor stał spokojnie, obracając jedynie głowę by uważniej przyjrzeć się otoczeniu. Barry, wielki dog niemiecki, tak jak Beatrice wydawał się zupełnie spokojny i usiadł na boku wysuwając wielki, różowy język. Rose również usiadła, jednak grzecznie i wyprostowana. Pies Cecile stał tuż przy nodze swej pani nie spuszczając oczu z Troi. Żaden z czworonogów nie pokazywał swego zdenerwowania, a wiedziałam, że przynajmniej w Troi, aż się gotowało. Cicho wypowiedziałam słowo „Spokojnie”, nie bardzo wiedząc czy do psa czy do siebie samej, bo prawdę mówiąc moje serce również biło jak oszalałe, a w żołądku czułam ten ucisk, gdy na coś czekasz, na coś fajnego lub okropnego.
Nie umknęło mojej uwadze tłumek przy kasie, złożony głównie z rodzin z dziećmi i młodych zakochanych par. Były też ze dwie grupki przyjaciół po średnio sześć osób. Wszyscy się śmiali i ustalali na którą atrakcję najpierw pójdą. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych, że mogą tu być.
Gdy stałeś przed bramą przede wszystkim widziałeś wielki diabelski młyn pomalowany na żółto, wolno się kręcący. Bez wątpienia to pierwsza, rzucająca się w oczy rzecz. Niżej znajdował się dach do aut i domu strachów. W dali sterczał maszt do skoków na bungee.
– No, Acker, sądzę, że nie będziemy tu stali cały czas! – odezwał się Joff, gdy samochód odjechał.
– Skoro mamy sprawdzić obecność Samobójców na terenie wesołego miasteczka powinniśmy tam wejść – dodał Jeff. Z jego twarzy jak i jego brata uśmiech nie znikał.
– Macie rację –przyznał Acker, również lekko się uśmiechając i ruszając w stronę kas. – Chodźcie!
Jedna z kas właśnie się zwolniła. Acker, jako przywódca naszej grupy i przedstawiciel podszedł do okienka i uśmiechnął się miło. Za szybą, na krętym granatowym fotelu siedziała ładna, młoda blondynka. Miała lekki makijaż, nie licząc czerwonej szminki na ustach. Uśmiechała się, najwyraźniej jeszcze nie zmęczona wieloma klientami.
– Dzień dobry – przywitał się chłopak, a kasjerka odpowiedziała to samo. – Siedem dorosłych osób i pięć psów.
Blondynka nie próbowała ukryć zdziwienia i lekko uniosła się w fotelu patrząc przez ramię Ackera czy rzeczywiście nas tylu jest. Beatrice z uśmiechem pomachała do ekspedientki. Kobieta pokiwała lekko głową i usiadła z powrotem, po czym zaczęła szybko walić palcami w klawiaturę.
– Psy muszą być na smyczy lub mieć kaganiec – powiedziała kasjerka. – I trzeba posprzątać po nich kupę.
– Oczywiście. I zapewniamy, że nie będą one sprawiać problemów – dodał chłopak. Blondynka wymieniła cenę, a Acker zapłacił gotówką, którą dostał od odwożącego nas oficera. Kupił całodzienne bilety. Dzięki faktowi, iż jest to stałe wesołe miasteczko dzięki tym biletom mieliśmy od razu wstęp na wszystkie atrakcje należące do kompleksu. Gdy odszedł od kasy, dziękując blondynce, Beatrice z głośnym śmiechem i w podskokach podbiegła do niego.
– Spokojnie… Zofio – próbowałam ją uspokoić. Ledwo sobie przypomniałam fałszywe imię Trice. – Możesz nas zdradzić – dodałam szeptem.
– Właściwie, to bardziej rzucamy się w oko gdy stoimy jak słupy soli z kamiennymi minami i w ogóle się nie ciesząc – odezwał się Joffrey z uśmiechem, kładąc dłonie na ramionach Beatrice. – Na pewno zauważyłaś, że ludzie mniej więcej w naszym wieku raczej dosyć wylewnie ukazują, że się cieszą.
Przyznałam mu rację kiwając głową. Nie łatwe było się przyznać do takiego błędu.
– Ależ, Damianie! – odezwał się Jeffrey. Miał na myśli swojego brata, oczywiście. – Nie wiń Julki. W końcu dawno nie była na zewnątrz w naturalnym, że tak powiem, środowisku.
Jeff powtórzył gest swojego brata, ale na mnie.
– Wolę byś mówił Julia bądź Jula – odparłam, strzepując jego ręce z ramion. Nie wiem czy był to przypadek, że jako fałszywe imię dali mi to, z którym się urodziłam.
– Starczy tego – wtrąciła się Cecile. – Wchodzimy, badamy sytuację i w zależności co dadzą nam obserwacje czaimy się na nich lub wracamy uradowani, że informacja była fałszywa, czy tak wodzu? – Dziewczyna zwróciła się do Ackera. Ten przytaknął głową.
– Chodźcie, nie ma co tu tak stać jak posągi.
Weszliśmy przez bramki, przy których nasze bilety sprawdziło dwóch ochroniarzy. Zauważywszy nasze psy jeden z nich powiedział, by lepiej nie sprawiały problemu, bo zostaniemy wywaleni na zewnątrz parku. Obiecaliśmy im, że nie będzie z nimi żadnego problemu.
Beatrice pobiegła przed nami, widząc stanowisko z autami. Całe stanowisko kryło się pod betonowym dachem opartym na grubych słupach umieszczonych co ok. 2 metry. Każdy słup był pomalowany farbą w sprayu i przedstawiał różne autka w różnych sytuacjach. Same pojazdy nie miały kół; wyglądały jak te tradycyjne atrakcje w amerykańskich kreskówkach. Ludzie, dla zabawy, cały czas się ze sobą zderzali przy wtórze radosnych okrzyków. Rudowłosa dziewczyna już ustawiła się w kolejce do samochodzików.
– Zośka – odezwała się Cecile – nie czas na wygłupy!
– Daj spokój, Klaudio – powiedziałam, uśmiechając się. – Tak się lepiej wtopimy w tłum, co nie, Eryku?
Szturchnęłam łokciem niskiego Ferdynanda, stojącego obok mnie. Jak dotąd nic nie powiedział, więc chciałam go „obudzić”. Ale on jedynie przytaknął głową. Rozczarowałam się, że tak mało mówi.
– Klaudio, nie musisz brać w tym udziału, ale wtedy pilnujesz psów! – wykrzyknął Jeff, który poszedł śladem Beatrice. Jego brat zrobił to samo. Ja wzruszyłam ramionami, wręczyłam Ferdynandowi smycz Troi i również ustawiłam się w kolejce. Acker wręczył Cecile smycz do Robora.
– Bądź z nim ostrożna – powiedział i stanął za mną w malutkim ogonku.
Cecile stała jak wryta z lekko otwartymi ustami, a obok niej stał dużo od niej niższy Ferdynand ze smyczą swojego psa, mojego i Beatrice.
Gdy tylko stanęłam w kolejce Troya najpierw zaczęła piszczeć, a potem głośno szczekać.
– Troya, spokój! – krzyknęłam na nią.
Suczka usiadła i zaczęła się we mnie wpatrywać zaniepokojona. Pochwaliłam ją, ale to jej jednak do końca nie uspokoiło, bo nawet zaczepki goldenki Ferdynanda miała gdzieś. Patrzyła się na mnie i nigdzie indziej. Doberman Ackera również wyglądał na nieco zdenerwowanego tą sytuacją, ale on nie zaczął ujadać, na co chłopak zareagował westchnieniem ulgi.
W końcu przyszła kolej naszej piątki. Ja zajęłam autko o numerze 4 i zaczęłam jeździć śmiejąc się jak pięciolatek na Boże Narodzenie. Pierwszą osobą, w którą wjechałam był Joff. Było to mocne zderzenie.
– Niech cię! Zaraz cię złapię! – krzyknął chłopak, gdy ja odjechałam w pośpiechu i śmiechu.
Mimo moich lat zabawa jak dla mnie była przednia. Wszyscy się śmieliśmy i nie przestaliśmy nawet gdy nasz czas się skończył. Cecile i Ferdynand stali oparci o budynek hali, gdzie mieściły się wspomniane autka.
– Skończyliście? – odezwała się dziewczyna, widząc nas. – Świetnie, to teraz bierzemy się za robotę.
Wyrzuciła z ręki nie swoje smycze, po czym ruszyła nie czekając na nas. Troya podbiegła i skoczyła na mnie, a jej ogon nie zatrzymywał się. Suczka ważyła jednak trochę, a jako, że nie spodziewałam się tego, bądź co bądź, ataku, upadłam. Nim zrzuciłam ją z siebie suczka zdążyła wylizać mi całą twarz. Jeff i Joff z trudem ukrywali uśmiechy, a Acker udawał, że niczego nie widzi. Jedynie Beatrice kucnęła przy mnie, pomagając mi wstać.
– Ciekawe co ją ugryzło – powiedział Joffrey.
– Nie wiem – odparłam, otrzepując bluzkę z kurzu. – Ale jak zamierzasz się dowiedzieć z chęcią wysłucham raportu.
Beatrice spojrzała na oddalającą się Cecile i potrząsnęła głową, jakby otrzepywała się z wody.
– Chodźmy – powiedział Acker, głaskając Robora. – Nie chcę byśmy się rozdzielili, w przeciwieństwie do Klaudii.
Wbrew protestom dziewczyny, zatrzymywaliśmy się przy każdej atrakcji, która nam się spodobała. Cecile wiedziała, że jest na przegranej pozycji, więc zawsze na nas czekała. Ale z jakiegoś powodu nie chciała na żadną wejść, nawet gdy Ferdynand dał się zaciągnąć na kosmiczną karuzelę – dosłownie i w przenośni. Ferdynand w ogóle wydał mi się dziwny – praktycznie nic nie mówił, jeśli nie musiał; używał minimalnej liczby słów… Beatrice kojarzył się z robotem. Będąc szczera mi też, jednak z jakiegoś powodu wiedziałam, że jest człowiekiem, zmodyfikowanym żołnierzem takim jak ja i reszta.
Było po pierwszej gdy stanęliśmy w kolejce do wielkiej łodzi, która zjeżdżała do wody z zawrotną prędkością. W ciepły i słoneczny dzień była to ciekawa możliwość ochłodzenia się. Każdemu zjazdowi łódki do wody towarzyszył wrzask dzieci, nastolatków i dorosłych. Był to krzyk radości z niewielką domieszką strachu. Jak byłam mała i rodzice nas tu wzięli (mnie i mojego brata) to była to chyba jedyna atrakcja jaką zapamiętałam. Trochę smutne, że reszty nie pamiętam – miałam wtedy chyb ze 4 lata…
Sama łódka wjeżdżała na szczyt metalowej konstrukcji za pomocą specjalnej taśmy, a ludzie musieli wspiąć się kilka pięter po schodach. Nam to nie przeszkadzało po tych kilku latach treningu i gdy dotarliśmy na górę mieliśmy niewielką zadyszkę, która zniknęła po jakichś 10 sekundach. Wsiedliśmy do barki i zajęliśmy miejsca na cienkich ławeczkach. Pan, który obsługiwał łódkę stwierdził, że jesteśmy gotowi. Łódka na początku jechała powoli, jednak to szybko się zmieniło i nim wszyscy zauważyliśmy pruliśmy z zawrotną prędkością. Wszyscy krzyczeliśmy, nawet Ferdynand, który miał szeroko otwarte oczy i patrzył z przerażeniem na zbliżającą się taflę wody w dole.
Łódka w końcu walnęła dnem o wodę. Rozeszła się fala, a małe kropelki pochlapały wszystkich w łódce. Barka wytraciła całą prędkość i pan przewodnik łódki musiał zaczął odpychać się kijem od dna zbiornika by zabrać nas do wyjścia. Nasza szóstka stwierdziła, że było genialnie.
Gdy jednak wyszliśmy na brzeg coś było nie tak. Nasze psy były przywiązane do słupka po drugiej stronie alejki i patrzyły się w dal, jednak gdy nas zauważyły spojrzały na nas. Rose, goldenka Ferdynanda, zapiszczała jakby mówiąc nam, że coś złego się właśnie stało. Futro na grzbiecie Robora było najeżone, a Troya miała uszy ciasno przyklejone do głowy.
Nigdzie nie było Cecile i jej rottweilera.
=============
Addeline — Julia Jacky
Acker — Artur Moudrey
Beatrice — Zofia Valeska
Cecile — Klaudia Toumbrey
Ferdynand — Eryk Hiszo
Jeffrey — Wilhelm Burtuck
Joffrey — Damian Burtuck
Siemanko, siemanko...Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Postaram się Wam to wynagrodzić dodając teraz co tydzień posty, korzystając z większej ilości wolnego czasu.
Co do rozdziału... Były lepsze, to na pewno; ten jest trochę monotonny, ale mimo wszystko mam nadzieję, że się podoba, a jego końcówka Was zaciekawiła.
Pozdrawiam.
Wasza INU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o zachowanie kultury wypowiedzi w komentarzach!