Ostatnie dwa tygodnie były takie jak zawsze. Codziennie normalny trening rano i po południu; między nimi i wieczorem posiłki oraz normalna nauka.
Wczoraj jednak, podczas obiadu przez radiowęzeł został podany pewien komunikat. Kobieta, siedząca przy mikrofonie miała dosyć wysoki i piskliwy głos, który od razu skojarzył mi się z blondynką. Nie mniej jednak komunikat brzmiał groźnie.
„Bardzo proszę by wymienione pary stawiły się natychmiast przed kadra dowódczą w pokoju 205. Psiarze, o numerze: 002, 013, 025, 037 i 038 oraz sokolarze o numerach: 003 i 004. Powtarzam: psiarze o numerach: 002, 013, 025, 037 i 038 oraz sokolarze o numerach: 003 i 004 mają natychmiast stawić się przed kadrą dowódczą w pokoju 205.”
Komunikat odzywał się jeszcze dwa razy, ale ja i Troya byłyśmy już w drodze do pokoju – mamy numer 037. Beatrice ma numer 038, więc nie zdziwiłam się gdy dołączyła do mnie razem z Barrym – jej dogiem niemieckim.
– Jak myślisz, o co chodzi? – spytała Beatrice szeptem.
– Nie mam pojęcia, ale zwołują nas inaczej niż przy misjach – stwierdziłam. Gdy wysyłali nas na pierwszą misję byliśmy informowani o tym podczas treningów; brani na chwilę na bok przez któregoś z majorów i rozmawialiśmy z nim. Teraz zostaliśmy publicznie wezwani do dowódców bez wyjaśnień. Bałam się jednak, że pan Flaks zdecydował się powiedzieć o mojej wycieczce do rodziny, naginając nieco prawdy, jakoby on nie miał z tym nic wspólnego. Jeśli byłaby to prawda to właśnie miałam się pożegnać z tym miejscem i kto wie, może ze światem „zewnętrznym” też?
Doszłyśmy do pokoju nr 205. Zapukałyśmy, a po przyzwoleniu weszłyśmy. Był to pokój podobny do gabinetu podpułkownika Damiana Flaksa. Na przeciw drzwi stało duże, ciężki biurko o długim blacie, za którym siedziało pięciu mężczyzn dobrze po czterdziestce. Niemal każdy z nich miał wąsy z brodą lub tylko jedno, z wyjątkiem jednego, siedzącego najbardziej po mojej prawej, który był gładko ogolony i wyglądał, że skończył niedawno jakieś 35 lat. Po oznaczeniach zauważyłam, że jest to generał dywizji. Wysoki stopień w takim wieku? Gość się spieszył. Po środku siedział marszałek z bujnymi, siwymi wąsami i bokobrodami z okrągłymi okularami na nosie. Był całkowicie łysy. Pozostała trójka zajmowała stopień generała broni. Dwóch z nich miało brązowe włosy i zarost, pozaznaczane siwymi pasmami, a jeden z nich miał czarne wąsy i resztki włosów. Na przeciw nich stał Acker z Roborem (025) w towarzystwie jednego chłopaka i dziewczyny oraz ich psów. Przynajmniej nie będę z Beatrice jedynymi dziewczynami w tej akcji. Stali na baczność i nawet na nas nie spojrzeli. Szybko z Beatrice i naszymi psami dołączyłyśmy do szeregu.
– To jeszcze nie wszyscy – powiedział generał dywizji. – Brakuje dwóch sokolarzy.
W tym momencie drzwi otworzyły się i do sali wparowało dwóch chłopców. Na ich ramionach siedziały sokoły, które bacznie się rozglądały. Gdy ich zobaczyłam chciałam przetrzeć oczy. Obaj byli wysokimi blondynami… i wyglądali identycznie!
– To już wszyscy – oznajmił najmłodszy z obecnych dowódców. – Można zaczynać.
Marszałek, do tej pory milczący i siedzący, wstał gwałtownie. Nie okazał się taki wysoki jak myślałam, ale był bardzo dobrze zbudowany. Przy jego lewym boku dostrzegłam rękojeść szabli – teraz jakże rzadko spotykana broń, ale zapewne nie używa jej, a jest to jedynie dekoracja do odświętnego munduru.
– Spocznijcie – powiedział, na co każde z nas cicho odetchnęło i spojrzało na marszałka. Do tej pory patrzyliśmy się w miejsce gdzie ściana spotyka sufit. – Moi drodzy kadeci – kadeci jak kadeci, dodałam w myśli, może i się uczymy, ale odpowiadamy stopniu kapitana – na pewno słyszeliście o Towarzyszach Ponownego Oczyszczenia Rodzaju Ludzkiego. – Skinęliśmy głową, ale nikt się nie odezwał. – Doszła do nas informacja, niepotwierdzona, że jakoby spora część tej jakże niebezpiecznej grupy ukrywa się w stałym wesołym miasteczku w Chorzowie. Czy raczej… ma tam swą siedzibę. Nasz informator, który nas o tym powiadomił, często jednak nas zawodził i dlatego jest to niepotwierdzona wzmianka. Jednakże żadnego doniesienia dotyczącego TPORL nie należy lekceważyć, dlatego naszą wspólną decyzją postanowiliśmy wysłać waszą siódemkę do wspomnianego miejsca byście to zbadali.
Chorzów! – wykrzyknęłam w myśli. Byłam tam dwa, może trzy razy z rodziną za dzieciństwa; miałam stamtąd tyle dobrych wspomnień, że informacja, iż Samobójcy się tam ukrywają niemal ścięła mnie z nóg. Oczywiście nic po sobie nie pokazałam.
– Jako, że wciąż nie znamy dokładnego sposobu działań TPORL – ciągnął marszałek – chcemy wysłać was tam jak najszybciej, dlatego jutro pojedziecie tam cywilnymi samochodami z naszymi najbardziej zaufanymi ludźmi. Jesteście najlepszymi z najlepszych. Wierzę ja, jak i całe dowództwo i wojsko, że wam się powiedzie i wrócicie cali i zdrowi!
Czyli raczej jest to misja niebezpieczna. Nawet bardzo niebezpieczna. Cóż, w końcu dobrowolnie wchodzimy w paszczę lwa.
– Przekazuję was teraz w ręce generała Jeana Hawkeye – marszałek wskazał na generała dywizji; tego najmłodszego z całej piątki. Jean wstał, obszedł biurko i podszedł do nas. Sięgałam mu ramion. Jego oczy patrzyły na nas kolejno rejestrując nasze cechy zewnętrzne i badając nas.
– Proszę za mną – powiedział i wyszedł z pokoju. Równo, jak w pozytywce cała nasza siódemka stanęła na baczność i zasalutowała, po czym wyszła za generałem. Sokoły siedziały na ramionach blondynów, a nasze psy nie oddalały się od nas na odległość większą niż metr.
Razem z mężczyzną zjechaliśmy do podziemi, konkretnie do magazynów, gdzie trzymano narzędzia do treningów i broń. Było tam ciemno i zimno. Weszliśmy do jednego z pomieszczeń. Generał zaświecił światło i jarzeniówki zaczęły po kolei się zapalać, mrugając. Na środku pomieszczenia stał metalowy stół, a na nim leżało siedem kupek z ekwipunkiem. Każda z kupek była podpisana naszym imieniem i numerem zespołu. Gdy podeszłam do swojego, który był na drugim końcu stołu, Troya oparła się łapami o blat, chcąc zobaczyć co to. Uśmiechnęłam się i pokazałam jej co przygotowali dla niej – cywilną, parcianą, niebieską obrożę ze smyczą do kompletu.
– Baczność!
Szybko odłożyłam na stół rzeczy dla psa, wyprostowując się; Troya usiadła tuż przy mojej prawej nodze.
– Spocznij. Powiem wam teraz wasze jutrzejsze, cywilne tożsamości – odezwał się generał, stając przy krótszym krańcu stołu bliżej drzwi. – Psiarze: Cecile, nr 002, Klaudia Toumbrey; Ferdynand, nr 013, Eryk Hiszo; Acker, nr 025, Artur Moudrey; Addelline, nr 037, Julia Jacky; Beatrice, nr 038, Zofia Valeska oraz sokolarze: Jeffrey, nr 003, Wilhelm Burtuck; Joffrey, nr 004, Damian Burtuck.
Nie dość, że blondyni byli identyczni, to jeszcze ich imiona były niemalże takie same? Sokolarze wyszczerzyli proste, białe zęby w uśmiechu i spojrzeli po sobie. Przybili sobie żółwika.
– No, a zwierzęta? – spytała Beatrice, podnosząc jednocześnie rękę.
– Nie ma potrzeby zmieniać im imion, zwłaszcza, że one same mogą się potem nie połapać, prawda?
Trice kiwnęła głową.
– Wasz jutrzejszy ekwipunek składa się głównie z cywilnych ubrań i akcesorium, jak pewnie zdążyliście zauważyć. W wasze ubrania, jednak, oraz obroże psów zostały wszyte specjalne komunikatory z GPS, byście się nam nie zgubili. Będziecie też mieć specjalną bransoletkę z mikrofonem, podłączonym do komunikatorów waszych psów, byście mogli im rozkazywać na odległość. Sokolarze mają to samo, tylko, że wasze ptaki będą mieć obrączkę na nodze, a nie obrożę, oczywiście. Oprócz tego kilka innych gadgetów, o których dowiecie się przeczytawszy listę.
Każde z nas wzięło w ręce dwie zadrukowane kartki i zaczęło je czytać. Każda część mojego cywilnego ubioru miała jakieś mikroskopijne urządzonka namierzające mnie, pozwalające komunikować się z grupą i psem. Spojrzałam na Troyę, a ona na mnie. Otworzyła pysk i wywaliła jęzor. W tedy wyglądała jakby się uśmiechałam. Kucnęłam przed nią, trzymając obrożę w ręce. Pies zaczął ją obwąchiwać. Gdy chciałam jej ją założyć zaczęła kręcić łbem.
– Troya, spokój! – rozkazałam, a suczka jakby skamieniała. Wiedziałam, że nie lubi obroży, w końcu tutaj nie była potrzebna – w ogóle nigdzie nie była potrzebna – ale musiałam jej to złożyć. Zapięłam obrożę na szyi psa i wstałam. Wilczur zaczął od razu się drapać po szyi.
– Przepraszam, panie generale – odezwał się Acker – ale czy te odbiorniki GPS nie zwrócą uwagi Samobójców?
– Są to specjalne, robione dla waszego oddziału, które wykryją tylko przeznaczone nasze stacje. Nie masz się o co martwić, Acker.
Chłopak pokiwał głową, ale nie wydawał się przekonany.
– Dowodzi wami Acker – ciągnął Jean. – Macie teraz pięć minut na wyuczenie się waszych imion i poznania się nawzajem.
Jak już mówiłam, sokolarze byli niemal identycznymi blondynami. Nie trudno się domyślić, że byli to bliźniacy. Byli niezwykle wesoli, otwarci, ale też trochę wredni. Cecile była wyższa ode mnie, ale tak jak ja miała brązowe włosy. Wydawała się niezwykle poważna i emanowała z niej pewność siebie. Jej pies miał na imię Filler i był wielkim rottweilerem. Nie spodobał się Troi. Ferdynand, natomiast, był niewiele niższy ode mnie o ciemnej karnacji. Nie odzywał się, jeśli się go nie pytało. Mimo wszystko miałam wrażenie, że skrywa coś ważnego i potrzebnego misji. No, bez tego by go tu nie było. Jego suczka była złotym golden retliverem i z nią Troya od razu się zaprzyjaźniła.
Ja natomiast miałam wrażenie, że ta misja może się źle skończyć dla nas wszystkich.
Witajcie moi drodzy!
Na wstępnie chcę Was przeprosić za takie haniebne opóźnienie! Bardzo mi przykro, naprawdę.
Mam nadzieję, że powyższy rozdział Wam się podobał i rozbudził Waszą ciekawość, bowiem zaczynam pewien epizod, który, włącznie z tym, będzie się ciągnął przez jakieś 3 rozdziały. Obym Was nimi nie zanudziła!
Wraz z tym rozdziałem pojawia się kilka nowych osób.
Oczywiście proszę o komenty, pytania idt.
Wasza INU.