Po śniadaniu zostaliśmy podzieleni na kilkadziesiąt grup po 5 osób. Wszyscy pomieszani. Oczywiście razem ze zwierzętami. Cóż, jedyną możliwością by za nami nie szły byłoby przywiązanie je do łańcucha w zamkniętym na cztery spusty pomieszczeniu. Uśmiechnęłam się, gdy sobie to uświadomiłam.
Każdą z pięcioosobowych grupek przyprowadzono pod małe, zamykane pokoiki, gdzie mieliśmy wchodzić pojedynczo z naszymi zwierzakami. Byłam druga. Po jakimś kwadransie zostałam poproszona do środka. Zdziwiłam się, gdyż nie widziałam by osoba, która była przede mną wyszła. Wykonałam jednak prośbę długowłosej brunetki w czerwonych, prostokątnych okularach. Uśmiechała się miło.
– Nazywam się Hilda – powiedziała, gdy zamknęła za sobą drzwi na klucz. Włożyła błękitny kitel i kazała mi usiąść na fotelu, który wyglądał jak fotel u dentysty.
Ogólnie pokoik był mały. Ściany pomalowane były na biało i nie zauważyłam jakiegokolwiek okna. Światło rzucały umieszczone przy suficie jarzeniówki. Z jednej strony były drzwi, którymi weszłam, a naprzeciwko były kolejne – zapewne do wyjścia; oczywiście białe. Na środku stał wspomniany jasnoszary fotel, obok którego stała kremowa szafeczka z dwoma szufladami. Na jej blacie leżało kilka instrumentów lekarskich, w tym wielka strzykawka.
Gdy usiadłam, Hilda przypięła mnie skórzanymi pasami do fotela przy nadgarstkach, kostkach i biodrach. Widząc to, Troya zaczęła się niepokoić, bacznie przyglądać się Hildzie i z jej piersi dobiegał cichy i niski warkot.
– Uspokój ją – powiedziała Hilda, wskazując na suczkę. – Nie zrobię ci krzywdy, więc nie musi się niepokoić. Gdyby to było takie proste? W jej mniemaniu właśnie groziła mi śmierć.
– Troya spokój. Troya nie atakuj – powiedziałam. Owczarek usiadł i zaskamlał cicho. Położyła się, a nos włożyła między przednie łapy. – Grzeczna psinka.
Kobieta w kitlu za pomocą waciku nasączonego spirytusem, oczyściła mi kawałem skóry po wewnętrznej stronie łokcia. – Może trochę boleć – ostrzegła, chwytając strzykawkę. Poczułam jak moje dłonie zaczynają się pocić, a serce zaczęło szybciej bić. Sprawdziła, czy strzykawka działa, po czym wbiła mi igłę w wcześniej odkażone miejsce. Nacisnęła na tłoczek i cała przeźroczysta ciecz znalazła się w moim krwiobiegu.
– Później ci wytłumaczę co to było – powiedziała Hilda. – Teraz będziesz w stanie podobnym do snu. Nic nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Byłam strasznie śpiąca. Po chwili świat wokół rozmazał się, poczułam jak opieram głowę o ramię i wszystko stało się czarne. Zasnęłam.
***
Byłam w ciemnym miejscu. Nie widziałam praktycznie niczego, było tak ciemno. Po chwili zauważyłam, że nie jest to nicość, a niewielki placyk, okrążony wielkimi, czarnymi drzewami. Ich konary i pnie były powyginane w najróżniejszy sposób i wyglądały, jakby chciały mnie zjeść. Usłyszałam ciche krakanie i obróciłam się. Po tym jednym odgłosie, odezwał się kolejny… i kolejny… i kolejny…
Po chwili wszystkie konary drzew zaroiły się od złotych ślepi kruków, które były wlepione we mnie. One… Te ptaszyska… One chciały mnie pożreć!
Gdy sobie to uświadomiłam, wszystkie ptaki ruszyły w moją stronę. Ja upadłam, skuliłam się i schowałam głowę między rękami. Ptaki uderzały mnie skrzydłami, drapały pazurami i dziobały. Po piętnastu sekundach miałam przeciętą skórę w wielu miejscach. Bałam się jak cholera, a po moich policzkach, pociekły łzy. Chciałam krzyczeć, ale mój głos tonął w tym harmiderze, powodowanym przez miliony skrzydeł i krakanie.
Po chwili wszystko znikło, wokół mnie zamiast być okryte czernią, wszystko spowijało białe światło. Otworzyłam oczy, ale niemal od razu je zmrużyłam. Było za jasno jak dla mnie. Rozejrzałam się wokół. Pierwsze co zobaczyłam, były zakrwawione ciało Troi. Podbiegłam do suczki, z przerażeniem malującym się na twarzy. Ale to było jeszcze gorsze… Troya została rozcięta, a wszystkie jej narządy zostały wyjęte i ułożone obok niej. Znajdowało się tam serce, jelita, żołądek, wątroba… nawet mózg i oczy. Teraz były to kości, obleczone skórą. Zwymiotowałam, widząc to wszystko i czując zapach krwi.
– Dobra robota – usłyszałam za sobą męski głos. Był znajomy. Odwróciłam się i zobaczyłam Ackera, w chirurgicznym stroju i w gumowych rękawicach. Cały jego strój oraz twarzy były zakrwawione. – Poszło ci szybciej, niż mi. – Ale jak to… – wyszeptałam, i spojrzałam na swoje ręce. Również były w gumowych rękawicach, a ja byłam w zielonym stroju chirurga… również pokrytego krwią.
Wrzasnęłam przerażona jeszcze bardziej i schowałam twarz w dłoniach.
Gdy ponownie otworzyłam oczy, byłam w ciemnym miejscu. Na stoliku nieopodal mnie stał świecznik z trzema, palącymi się świeczkami. Moje nadgarstki, a raczej całe ręce były zdrętwiałe, podobnie jak nogi. Ciężko było mi oddychać, a cała klatka piersiowa i brzuch piekły.
– Obudziła się – usłyszałam kolejny głos; tym razem dziewczęcy. To był… głos Beatrice!
Rozejrzałam się wokół. Zostałam przykuta do murowanej, starej i zimnej ściany. Lepiłam się do niej od krwi na plecach. Nie miałam żadnego ubrania, a moje ciało pokrywały mniej i bardziej świeże rany jakby po biciu batem. Pode mną leżała Troya. Była martwa, a nad nią latały muchy. Wyglądało jakby również została skatowana na śmierć, a ostateczny cios rozłupał jej czaszkę. Porzygałam się ponownie, bo zauważyłam szary kawałek jej mózgu.
Przede mną stanęło czworo ludzi. Był to Acker, dzierżący bat, Beatrice oraz dwoje ludzi, stojący za nimi, których nie poznałam. Acker zamachnął się i zaczął trzaskać mnie batem. Krzyczałam z bólu, wołając o pomoc…
***
Otworzyłam oczy i zaczęłam krzyczeć. Chciałam wstać i wybiec, lub schować się w kącie, ale skórzane, pasy, którymi została przymocowana do fotela, trzymały mnie. Miałam zapłakaną twarz, było mi zimno, a koszula kleiła się do mnie od potu. Troya wstała, zaczęła szczekać i warczeć.
Hilda szybko do mnie podbiegła i wstrzyknęła mi kolejną substancję, trzymając mnie. Po chwili moje serce uspokoiło się, a ja przestałam się szamotać i krzyczeć. Zaczęłam wolniej oddychać.
– Już spokojnie, Addelline – powiedziała Hilda. – To był tylko koszmar.
– Za bardzo realistyczny jak na koszmar – odparłam. Kobieta zaczęła mnie odpinać od fotela. – Co ty mi podałaś? Brunetka chwilę milczała nim mi wyjaśniła.
– Kojarzysz może jednego z nemezis Batmana, Stracha na Wróble? Ewentualnie Scarecrow’a? Wymyślił on tzw. Gaz Strachu. To co ci podałam było coś w rodzaju tej substancji. Zapadłaś w pięciominutowy sen, podczas którego zobaczyłaś to, czego najbardziej się boisz. Nie mam pojęcia co zobaczyłaś, ale domyślam się nic fajnego.
– Więc trening ten miał za zdanie pokazać mi mój strach? – spytałam, podchodząc do Troi. Przytuliłam ją mocno, upewniając się, że to nie jest kolejna mara.
– Tak.
– Więc dlatego to najgorszy trening jaki mieliśmy… Nigdy więcej nie chcę tego przechodzić.
– Z tego co wiem, co kilka miesięcy będziecie musieli, według zarządzeń generałów – odparła Hilda, ze współczuciem w głosie.
Westchnęłam. Nie chciałam widzieć tego po raz kolejny.
***
Wieczór nie był przyjemny. Wszyscy milczeli. Nikt nawet nie ośmielił się opowiedzieć jakiegoś dowcipu. Nawet Beatrice milczała. Każdy był pogrążony w myślach. I każdy myślał o swym strachu.
Bojąc się, że ten koszmar może się ziścić, kazałam Troi spać ze mną w łóżku, tak żebym czuła, że tu jest.
Witajcie, moi mili!
Cóż... Mamy jednodniowe opóźnienie, ale co tam. Udało się wstawić ten rozdział!
Jest on trochę drastyczny, ale mam nadzieję, że się Wam podobał.
Nie będę już nic przeciągała, bo to co trzeba, to wiecie. Czyli komenty, opinie, polecanie bloga itd. One mnie bardzo motywują.
Pozdrawiam!
Wasza INU